Zachęcona waszymi
komentarzami, aby dać spódnicy jeszcze jedną szansę, zadecydowałam.
Pruję…
Ach nie tak całkiem,
sprułam boki, tak więc nie ominęło mnie wszywanie zamka po raz kolejny.J
Udało się.
Uszyłam i mam swoją
wymarzoną spódnicę, zaliczyła ona swój debiut na imieninach u cioci.
Spostrzeżenia:
- Aby móc normalnie chodzić w spódnicy a nie tuptać maleńkimi kroczkami, potrzebne są rozcięcia. Zrezygnowałam z nich ze względów estetycznych, ale teraz widzę, że to konieczność.
- Spódnice ołówkowe są piękne na kimś, ale żeby samej nosić ehhh. Jestem istotą która nosi spodnie więc tuptanie w ołówkowej + obcasik to wątpliwa wygoda.
Postanowienie:
Jeśli znajdę kolejne ciepłe tkaniny w sh, na 100% powstaną kolejne spódnice.
Tak tak przekonałam się, iż nie taki diabeł straszny :P
ooo i jest git:)
OdpowiedzUsuńA ja dopiero co napisałam posta ,żebyś ją pomniejszyła ,a teraz widać jakie mam zaległości, ale świetnie ,że Ci się udało. Teraz nic tylko czekać na zimę:)
OdpowiedzUsuń